Źle, źle dzieje się w domu naszym, kiełkują ciemnością złe uczynki, zasiane rękami ludzkimi! Oto zaraza, mor straszliwy spadł na domowników zamku Kerack!
Uczeni zwą ją szarą febrą, lud prosty zaś gniewem bożym, nikt zaś nie zna na nią leku! Nie pomagają ni wschodnie zioła zza mórz, ni krwi upuszczanie, ni dymy z poświęcanych kadzielnic.
Źle, ach, źle postąpił był hrabia, kiedy święte prawo gościnności pogwałcił, a poselskiej rangi nie uszanował, na straszliwe męki skazując czarciego wysłannika ze wschodu!
Cierpi on teraz z pewnością w swym pogańskim kraju, a na zamku Kerack cierpi hrabia Henryk, niemocą na łoże swe zwalony i za doczesnego życia grzechy pokarany.
Ropieje rana ręki, trupi opar rozchodzi się po komnacie, a skóra na torsie i szyi szarymi plamami upstrzona, zdaje się że oddychaniu robi przeszkody.
Czyżby oto miał koniec nadejść dla tego męża, którego nie powaliły ni miecze zerrukińskich i teredońskich armii, ni sztylety łotrów przekupnych, które tyle razy po niego swe dłonie wyciągały?
Biada, ach biada jego synom, żałość dla jego żony, bo choć wielu zamkowych bywalców choruje, to czyż jest pośród nich ktoś, kto bardziej za swą szlachetność na godniejszy zasługuje los?
Czyż nie ma na tym świecie sprawiedliwości i łaski bożej?