Targowisko w mieście, rozciągającym się u stóp zamku Kerack jest miejscem głośny, gwarnym i wiecznie zatłoczonym. Nie ma tu dnia bez sprzeczek, nie ma człowieka bez dziesiątek spraw na głowie, nie ma gęby bez płynącego z niej potoku słów.
Wszechobecni kupcy bezustannie zachwalają swe towary, prześcigając się wzajemnie w pomysłowości i zapale. Kapłani różnorakich religii toczą swe zajadłe dysputy, a zmęczeni jazgotem miejscy strażnicy przysłuchują im się ospale, z rzadka interweniując, gdy dojdzie do wzajemnej bitki lub przepychanki. Co jakiś czas przez plac przejedzie konny orszak - dumni rycerze w pysznych zbrojach jadący pod sztandarami swego suwerena, bogaci korzenni kupcy sunący w swych miękkich lektykach lub wyróżniające się z tłumu orszaki posłów z dalekich stron, udających się na lub z zamku. Wśród całego tego zgiełku, zamieszania i harmideru, znajdzie się też miejsce w cieniu jednego z namiotów, by w spokoju i ciszy porozmawiać i skomentować wielką politykę tego świata, oczywiście przy lampce miejscowego wina lub falklenidzkiego spirytusu. Ach, gdyby tylko całe życie mogło tak wyglądać!